BAŚŃ Z TYSIĄCA I PÓŁ NOCY

Za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, trzema miastami powiatowymi i jednym czołgiem leży magiczna kraina. Taka czarodziejska, w której działa magia i cuda nie lada się zdarzają. Tzn. sama jest cudem i to samej natury. Nawet się zwie krajobrazowa. Mówi się, że powinno się mieć jakieś miejsce na Ziemi. Takie wyjątkowe do którego się wraca, w którym się czujesz wyjątkowo. No i taka jest owa kraina. Taka mała ojczyzna. Trafiłem na jej północne obrzeża pierwszy raz prawie dwie dekady temu. Wędrując z plecakiem w otoczeniu Druhów. Krocząc wzdłuż Odry, trafiliśmy do doliny co się Miłości zwała. Nawet tam popas zrobiliśmy. Wtedy to było miejsce jak każde inne, choć urokliwe i z klimatem, nie przeczę. Lata później trafiłem do Doliny Miłości już specjalnie. Pierwsza randka. Zwabiłem Ją tam w chaszcze, kalkulując że romantyzmu tam nie zabraknie. Los mój i Jej splótł się przypadkiem, trochę potem temu przypadkowi pomogłem i…wsiąkłem. Pochodziła z okolicy. Z Łyso. Na południu puszczy. Zabrała mnie tam. Zakochałem się. W niej, w ludziach, w tym miejscu. W tej lub dowolnej kolejności. Nie pamiętam bo dawno było 🙂 Przyjęli mnie jak swego, do dwóch klanów. I tak zostało do dziś. Owocem tej miłości jest ponad dekada wspólnych przygód i wspomnień w gronie rodziny i przyjaciół, a z bardziej namacalnych dowodów dwie najwspanialsze istoty na tym świecie Z i K 🙂

Efektem ubocznym miłości, ulokowanej w tym akurat odcinku czasu i przestrzeni, jest możliwość bytowania w krainie, która urzekła mnie swym bogactwem. Historia i ludzie przeplatają się tutaj w naturalny sposób z dziką przyrodą. Niesamowita koegzystencja dwóch przenikających się i zarazem równoległych światów. To tutaj jest balans. Mądrości życiowa ludzi oparta na prostocie w kontrze do marketingowego bełkotu wielkiego świata, punktuje celnie co jest najważniejsze. Dla mnie raj na ziemi. Dosłownie. Bo jak nazwać miejsce z którego przekraczając próg robisz kilka kroków, wybierając losowo kierunek świata i trafiasz do przyrodniczego raju. W lewo? Majestatyczne rozlewiska Odry pełne ornitologicznych perełek. Prawo? Wielka puszcza pełna zwierzyny wszelakiej. Nie? To idź tam piękna i majestatyczna dolina Słubi. Jeziora, wrzosowiska, bagna? To w tamtą stronę. Dla każdego coś miłego. Eksploruje tutejszy interior z zapartym tchem od ponad dekady. Mam swoje ulubione miejsca które nigdy nie smakują tak samo. Pora roku, dnia, pogoda. Zawsze jest coś co powoduje, że to samo miejsce odkrywasz na nowo. Stają się one wyjątkowe gdy napotkasz tam oko w oko dzikiego zwierza. Pamiętasz na zawsze te emocje, temu momentowi towarzyszące. Nie ma miejsca na świecie gdzie spotkałem tyle gatunków, obserwowałem, tropiłem lub stanąłem z nimi oko w oko. To jest magia tego miejsca. Bo jak nazwać krainę gdzie wychodząc na spacer wybierasz sobie co dziś chciałbyś zobaczyć biegającego lub latającego na wolności. Albo wiesz wychodząc zapolować z lornetką, że na pewno nie wrócisz rozczarowany.

Trochę mi wstęp dziś wyszedł przydługi, ale nie mogło być inaczej. Łyso jako magiczna kraina jest poligonem doświadczalnym, w którym jako super tata hartuje przyrodniczo me pociechy. Po miejskich spacerach przychodzi test prawdy. To tutaj Z miała swoje pierwsze obozy kondycyjne i pierwsze wyprawy w interior, zanim została profesjonalną eksploratorką górską. Stąd nie mogłem nie pójść utartą i sprawdzoną ścieżką. Razem z K kontynuujemy rodzinne tradycje, oczywiście w towarzystwie Z. I tak np. w wigilię wielkanocy ruszyliśmy silną ekipą ku przygodzie. Piękna pogoda była zaproszeniem by ruszyć uzbrojeni w lornetki na rozlewiska Odry. Pozwalała przypuszczać, że zapolujemy na jakiegoś ornitologicznego grubego zwierza. I zanim o wyniku wyprawy, nadmienię tylko, że owy sukces nie byłby możliwy bez odpowiedniego desygnowania zadań w obrębie grupy. A co z tym idzie wzorowej realizacji planu. Zatem ja jako najbardziej doświadczony i znający najlepiej topografie zajmowałem się pchaniem wózka i bacznym rozglądaniem się. W przerwach w rozglądaniu się negocjowałem z K by cmokała więcej smoczka bo jej okrzyki niezadowolenia, że nie może patrzeć przez lornetkę, demotywowały resztę ekipy do dalszych działań. Po chwili przyznała mi racje i ze smoczkiem w buzi przeszła w stan spacerowej hibernacji. W tym czasie Z ogołociła połowę pastwiska z miejscowych flory, koniecznie tylko w kolorze żółtym i zabierała się za drugą połowę więc obowiązek wypatrywania przez lornetkę ornitologicznych kąsków spadł na mnie. I trafiły się kąski nie lada.  Rybołów wypatrujący zdobyczy, nurkujący a następnie posilający się złowioną rybką. Oraz powietrzny pojedynek bielika z krukiem nad pobliskim lasem. Starcie zakończyło się wynikiem 1:0 dla kruka. Z obserwacyjnego punktu widzenia całkiem niezłe popołudnie 🙂 Choć mojego podekscytowania dziewczyny specjalnie nie podzielały, K. wręcz w lekceważącym tonie całą wyprawę przespała.

Od razu uprzedzam pytania…gdzie zdjęcia? Od razu odpowiedź…mam ale nie dam. Bo stare najpierw. Chronologia i porządek musi być. Trochę się twórczo zapuściłem i jedna istotna relacja tutaj nie ujrzała światła dziennego. Też o wyprawie, też w łyso bo gdzieżby inaczej. I wyjątkowej w swej wyjątkowości bo tej pierwszej, dziewiczej. Pierwszej wyprawie K w interior!

Wyprawa zorganizowana w pierwszą miesięcznicę na świat K przyjścia. Wyprawa miał charakter pospolitego ruszenia w bojowych nastrojach bo okazja tęga, a wojenna zawierucha niedaleko. Poza walorami przyrodniczymi z elementami survivalu, grupa miała zajęcia z przysposobienia obronnego i historii z elementami indoktrynacji patriotycznej. Enjoy!

W rolę przewodników K w jej pierwszej wyprawie w teren, wcieliło się niezastąpione trio BLZ
Dziewczyny zaczęły od zapoznania K z sąsiadami i wykładzie o znaczeniu kawalerii w historii polskich sił zbrojnych
Prąc ku przygodzie przyszło porzucić utarte dukty i doszło tutaj do lekkich rozbieżności co do obranego kierunku wyprawy
Po krótkiej debacie odnośnie topografii i kartografii postawiliśmy na sprawdzone rozwiązania
Z racji, że czekał nas nie lada wysiłek, rozdzielono racje żywnościowe mające zapewnić suplementację kaloryczną odpowiednią do rzuconego wyzwania
Morale dopisywało więc żołnierskim krokiem powędrowaliśmy odważnie w głęboki interior. Tu na potrzeby relacji dodam, że to co wydarzyło się w interiorze, zostaje w interiorze.
Kończąc pewien etap i kontynuując wyprawę, płynnie przeszliśmy z tematyki przyrodniczej do wątków historycznych o lekkim zabarwieniu politycznym
Wykład o naszym miejscu na mapie Europy i roli w historii konfliktów zbrojnych cieszył się dużym zainteresowaniem, a frekwencja dopisała
Poświęciliśmy sporo czasu na analizę politycznych ciągów przyczynowo skutkowych na przełomie dziejów
Ta tematyka w kontekście ostatnich wydarzeń na świecie, trafiła na podatny grunt stąd dyskusje były ożywione, dynamiczne i merytorycznie doskonałe. Nie ustawały nawet w momencie gdy na horyzoncie majaczył cel wyprawy a zarazem ostatnie wyzwanie…
… praktyczne warsztaty z przysposobienia obronnego.

W ten oto sposób zakończyła się ta pierwsza wyprawa K w nieznane. Pisząc tę relacje potwierdzam, że na koncie ma już kolejne, a planów na dalsze że ho ho 🙂

PS.

Na koniec w roli wisienki na torcie, sensacja z kategorii perełki paleontologii.

Fotografia dokumentująca odkrywców skamieliny pierwszego śladu Tyranozaura Rex na terenach Rzeczpospolitej!