w poprzednim wieku, w złotych latach polskiego himalaizmu, wieść o zdobyciu szczytu przekazywana była przez radio do bazy. nastepnie z bazy słało się telegram do kraju by za pośrednictwem telewizji ogłosić wszem i wobec, że dany jegomość, pani lub wieksze stado zaszczytowało z sukcesem tu albo tam. wszystko szybko i sprawnie dzięki zbawiennemu rozwojowi technologii 🙂 wczesniej bylo trudniej. bycie zdobywcą czy odkrywcą to był ciężki kawał chleba. śmieciowe umowy o dzieło, brak google maps i tanich linni lotniczych. człowiek się musiał umordować, by coś odkryć albo zaliczyć jako pierwszy. i to nie mogąc polegać na żadnym przyzwoicie napisanym przewodniku. a najgorsze było to, że o Twoim nawet najbardziej spektakularnym odkryciu, podboju, zdobyczy czy nawet znalezionej zacnej miejscówce na urlopie…nikt nie wiedział. trzeba było wracać z powrotem z afrykańskiego interioru albo ameryki by kogokolwiek poinformować, żeś odkrył źródło nilu albo indie od tyłu. dopiero po powrocie, jesli oczywiście przeżyłeś drogę powrotną, rozsiadałeś się w fotelu z dyplomem towarzystwa geograficznego i relacjonowałeś mrożące krew w żyłach przygody. oczywiście chełpiąc sie przy tym swoim bohaterstwem, upajając chwilą gdy Twoje ego odkrywcy łechcą lecące w Twoją stronę niezliczone ilości majtek Twoich groupies. tak sobie właśnie wyobrażam czasy wielkich podbojów geograficznych 🙂 oczywiście polscy himalaiści zapewne mieli podobnie. a nawet lepiej. na nich tabuny fanów spragnionych opowieści „jak to zrobili” czekały już na lotnisku.
dziś jest inaczej. jest online. myślisz o tym by może coś zdobyć. coś chcesz zdobyć ale spektakularnie. przygotowujesz się do zdobycia. jesz przed zdobiciem w dobrej knapie. zaczynasz zdobywać i jesteś w trakcie zdobywania. ktoś Cię oznaczył, że byłeś w okolicy zdobywanej. coś już prawie zdobywasz. zdobywasz juz prawie definitywnie. zdobyłeś. jednak ostatecznie nie zdobyłeś bo sie rozmysliłeś. lub jebnąłeś się z hasztagiem. bycie zdobywcą w dzisiejszych czasach jest zdecydowanie trudniejsze niż w czasach Livinstona czy Kolumba. nawet Messner z Kukuczką mieli z górki. technologia znów zmieniła porządek świata. wyprawy w wersji vintage style wymarły jak dinozaury. nastała era projektów. presją ciążącą nad każdym ze zdobywców jest teraz wystarczająca lub nie ilość folołersów, odsłon i lajków. i pałerbanków by projekt w trakcie relacji onlajn nie padł. cały świat na bieżąco wie, widzi i lajkuje. jest pożądana interakcja. tylko jak zdobywca wraca to, jak mawiał klasyk, chuj to kogo już interesuje. zdobyłeś w tym tygodniu 3 razy everest w piżamie i klapkach. zacnie, ale po 3 dniach wszyscy mają to w dupie. wydarzyło się od tego czasu pierdyliard rzeczy na świecie które przykryły Twój wyczyn 689 pierdyliardami terabajtów na fejsie i insta. ot taki dziś los zdobywców 🙂
jeśli Drogi Czytelniku jeszcze tu jesteś, bo nie wyjebałeś tej strony zniecierpliwiony tym, że przynudzam i nie ma we wstępie obrazków, to bardzo dziękuję 🙂 w zamian uraczę Cię tym co następuje. i będą obrazki 🙂
idąc z duchem czasu postanowiliśmy przekazać światu tę nowinę w czasie teraźniejszym. bo okazja była nadspodziewanie wybitna i wysokich lotów. tydzień temu wszechinternet obiegł, wysłany prosto ze szczytu, fotos otwierający nowy rozdział w historii światowej eksploracji i podboju gór wysokich!
razem z Z. stanęliśmy na naszym pierwszym wspólnym tysięczniku!

tydzień zleciał i zgodnie z dzisiejszymi zwyczajami słuch o tym spektakularnym wydarzeniu w mediach światowych przeminął pozostawiając po sobie jedynie rekordową ilość lajków w pewnym znanym portalu. z tej też okazji chciłbym nawiązać do szczytnych tradycji pionierów z poprzednich technologicznie epok i po powrocie w niziny zaprosić na kilka migawek z tej historycznej wyprawy 🙂






