RANDKA Z PRZEZNACZENIEM

dziś będzie mocno sportowo. post wykuty dosłownie w pocie czoła, pośród bólu i łez. historia pełna heroizmu, dramaturgii i poświęcenia z nutka romantyzmu w tle, dodatkowo okraszona tradycyjną propagandą sukcesu:)

   ale od początku. rok temu w marcu zadecydowałem, że zacznę…biegać. tak, tak, też wydawało mi się to mocno irracjonalne i pozbawione jakiegokolwiek sensu. aby uzmysłowić moją wcześniejszą pasję do biegania to najlepiej pokazuje przykład ze szkoły średniej. w pierwszej klasie ogólniaka w ramach wf, jak biegaliśmy na tysiąca w koło szkoły, żeby biegać jedno kółko mniej, chowałem się za węglem na pierwszym okrążeniu i dołączałem na ostatnim. a że połowa chłopaków też tak zrobiła wuefista miał z tego powodu jakieś pretensje. a że się namulał w swoich roszczeniach doszło do puczu. usłyszał, że to pierdolimy i na wf’ie biegać na tysiąca nie będziemy 🙂  tak, bieganie było dla zboczeńców co lubią się bezpodstawnie zmęczyć i spocić.

w owej postawie trwałem całe dorosłe życie. aż do marca. wtedy zdecydowałem, że czas coś zrobić z oponką która zaczęła się zarysowywać na mojej szczupłej sylwetce. dość mocno na motywacje wpłynął też fakt, jak przeczytałem o wpływie podwyższonego cholesterolu na ewentualne problemy z erekcją 😛 tak oto zmotywowany rozpocząłem moją nieśmiałą przygodę z bieganiem. nieśmiałą, bo nie do końca byłem przekonany co do trafności wyboru dyscypliny, która miała mnie  uczynić tytanem formy i ochronić przed ewentualnymi problemami z hydrauliką 🙂

wszystko zmienił miesiąc później, jeden weekend w łyso. odbywały się tam coroczne obchody forsowania odry. z racji, że tam kiedyś ją forsowali jak trzeba było niemca bić, a ten za odrę uciekł. no i w ramach owych obchodów był bieg. pofałdowane 12 km z jednej wioski do drugiej i z powrotem.

niejaki Tuptuś startował. jako jedyny przedstawiciel Łyso, dopingowany był owacyjnie na trasie przez całą familię i znajomych. i tak wtedy zrodził się w mej potylicy pewien plan. żądny sławy i sportowych rekordów postanowiłem, że za rok też dołączę do niego. szczególną motywacją było to, że za rok na trasie biegu miała mnie dopingować…Z. , która była jeszcze fasolką w momencie podejmowania decyzji o zostaniu słynnym biegaczem długodystansowym 🙂

jako że słowo się rzekło, trzeba było zacząć trenować by uniknąć publicznej kompromitacji 🙂 wstałem z kanapy! z Tuptusiem założyliśmy dwuosobowy samozwańczy klub biegacza KUNY Stare Łysogórki. Pobierałem nauki w sztuce biegania u bardziej doświadczonych kolegów i zaprzyjaźniłem się z niejakim endomondo. zaliczałem progresy, rekordy, interwały, kontuzje i co tam można jeszcze zaliczyć rekreacyjnie biegając 🙂 forma rosła, aż pan cooper wystawił ocenę: bardzo dobrze.

i tak oto w ten weekend, historia zatoczyła koło. po roku, stanąłem dumnie, bez obaw, z podniesionym czołem na starcie. by zmierzyć się z przeznaczeniem 🙂

a tak spompowany, już trochę mniej dostojnie wyglądał autor na mecie 🙂

12km, 56:30, 4:42 min/km, 52 miejsce w generalce

wynik oficjalnie nieoficjalny, bo mój chip się spierdolił 😛


 

medale, rekordy, dyplomy, lokalna sława i chwała były jednak tego dnia niczym w porównaniu z mocą gorącego dopingu jaki zgotowała mi na trasie Z. (pod czujnym okiem M.)!!! i za to Dziewczyny bardzo Wam dziękuję :*

 

na koniec pamiątkowe zdjęcie zarządu KUN Stare Łysogórki.

od prawej stoją: TUTU BABOK, TATA HORO