leżę. stan, w którym się znajduję przypomina jakiś psychofizyczny letarg na granicy snu i jawy. zanurzony w kokonie doznaję uczucia termicznego komfortu idealnego. jestem w epicentrum doskonałego modelu przyjaznego dla mnie środowiska. upajam się tym. bo wiem, że nie będzie to trwało wiecznie. wiem, że się zaraz skończy. sygnalizuje mi to mój nos. jedyny kawałek ciała wystający ze śpiwora. sonda, wystawiona na niesprzyjające warunki zewnętrzne, dająca informację zwrotną do wnętrza pluszowo cieplutkiego śpiwora: nie wychodź! ale wiem, że to niemożliwe. leżę, dręcząc się myślą, że nadchodzi oto ten moment. że czar pryśnie. niby jest jeszcze czas by się nacieszyć tym co mam, ale narastające gdzieś z tyłu czaszki przeczucie nieuchronności nadchodzącego końca, psuje to. to trochę tak jak u ludzi, którzy mają wszystko co najlepsze i najważniejsze w życiu, ale zamiast się tym cieszyć i radować, czekają. czekają, aż się coś spierdoli. ja dalej leżę. ale już nie celebruję mojego błogiego położenia. bo zegar już odlicza minuty kiedy dojdzie do apogeum. kiedy mój pęcherz osiąga stan przepełnienia i muszę wstać i wyjść się odlać.
gwałtowny teleport z wnętrza idealnie ciepłego śpiworka na mróz, który czeka na ciebie na zewnątrz namiotu jest jedną z najmniej fajnych rzeczy jakich doświadczyłem życiu. zawsze jak to muszę zrobić przypomina mi się scena z któregoś obcego. jak tego biednego potwora wysysa z ciepłego i miłego statku kosmicznego w mroźną i ciemną przestrzeń kosmiczną. brrr. bo oczywiście cały proces jest dość dynamiczny. leżysz i czekasz ile się da najdłużej. ale potem gdy pęcherz mówi sprawdzam, pozostają sekundy. wyswobodzić się z kokonu, nie stratować współspaczy, nie połamać namiotu, nałożyć zamarznięte buty i wybiec w śnieg. i nawet ten niesamowity stan opróżniania nabitego po brzegi pęcherza nie jest w stanie ci zrekompensować gwałtownego wyjścia ze strefy komfortu 😛
najgorsze jest to, że nie jesteś w stanie się na taki scenariusz dobrze przygotować. można polegać na rozwiązaniach technicznych i trzymać w śpiworze rezerwuar np. w formie butelki. według mnie metoda ryzykowna. perspektywa utraty szczelności połączenia przy dużym ciśnieniu, może doprowadzić do strat w ludziach. metody prewencji czyli zachowania rozsądku i racjonowania ilości wypitego przed spaniem piwa, nie będę tutaj analizował. to niepoprawne i kłócące się z dogmatem dobrego wędrowania. osobiście praktykuję filozofię „co ma być to będzie” i rekomenduję racjonalne korzystanie z zasobów objętościowych własnego pęcherza oraz stosowania autorskiej metody „siku na zaś” 😉
PS
to miało być mało wyszukane preludium do pewnej fotorelacji o poczynionej chwilę temu wyprawie w poszukiwaniu zimy. a że temat wdzięczny, klawiatura poniosła to wyszło jak wyszło 🙂 zostaje więc jako danie główne. fotorelacja nie zając, nie ucieknie.