W POSZUKIWANIU ZIMY

„kolejna zima a śniegu ni ma…” śpiewał klasyk w kawałku pt. „Nie lubię już Polski”. tak mi się to zawsze wgrywa przy okazji corocznej, ogólnonarodowej debaty o deficytach białego puchu w Rzeczpospolitej. a w tym gra już długo, bo matka natura reglamentuje śnieg w sposób wybitnie skąpy. doszło do sytuacji żeby go ujrzeć, trzeba migrować wysoko w góry. no to wyemigrowałem.

miesiąc temu w wigilię trzech króli, zwieńczono zwycięsko wyprawę w poszukiwaniu zimy! strategicznie, na cel wyprawy obrano masyw Śnieżnika 😉

ale po kolei.

16 dniowy urlop świąteczno-noworoczny chylił się ku końcowi. mijał trwając celebrą beztroski. akcenty były równomiernie rozłożone w sferach rodzinno-towarzysko-gastronomicznych. pełna harmonia zaczęła jednak szwankować. im bliżej było do momentu powrotu do trybu roboczego, coraz bardziej dokuczało poczucie, że czegoś tutaj brakuje. jak inaczej określić urlop, w którym najbardziej ryzykownym zagraniem było wzięcie trzeciej dokładki sałatki z majonezem? a najbardziej ekscytująca wyprawa w teren zakończyła się robieniem babek z piasku na plaży? wszystko w warunkach wszechogarniającego braku zimy. paradoksalnie martwiło mnie to, że nie było nawet pory monsunowej, która w Sz zastępuje zimę. to wszystko było jednak tylko niewinnymi rozterkami o doczesności. bo oto nadszedł moment gdy soszjal media doprowadziły do egzystencjalnego trzęsienia Ziemi. bo jak można nazwać ciągłą stymulację fotosami z pięknie zaśnieżonych gór, gdy jesteś na to mentalnie nieprzygotowany? na początku je ignorowałem, próbowałem deprecjonować ich wartość. następnie było wyparcie. ale to nie działało. soszjal media torturowały mnie w najbardziej nikczemny i zwyrodniały sposób. nienawidziłem. do tego stopnia, że udzieliło mi się uczucie empatii dla tych wszystkich dyktatorów, którym arabska wiosna zmarnowała życie. iskrą, która spowodowała eksplozję była fota zachodu słońca znad Bieszczad, okraszona podpisem „sczeźnijcie lamusy”. adresowana do wszystkich frajerów z ekipy, którzy na nizinach pierdzieli w kanapy w katatonicznym letargu prozy życia. wtedy coś we mnie pękło. wstałem, wyszedłem i pierdolnąłem drzwiami. zdezerterowałem z życia rodzinnego. pojechałem szukać zimy…

w towarzystwie dwóch Śmiałków ruszyliśmy na Śnieżnik. no bo gdzie jak nie tam szukać 😉
doświadczeniu w tropieniu przygody plus wsparcie najnowszych technologicznych dobrodziejstw spowodowało, że zima nie miała szans.
uroczyste spotkanie miało miejsce w świetle reflektorów.
duchowe oświecenie temu towarzyszące, nie mogło jednak przysłonić nam prawdziwego celu misji. szczytu!
ale najpierw odpoczynek, kontemplacja i rozkoszowanie się walorami tej pory roku 🙂
nowy dzień przynosi satysfakcje z poszerzenia horyzontów
znalazł się czas na ujęcie tematu w wydaniu artystycznym 😛
pozostaje jednak cel do zrealizowania. „trzeba iść!”
jednak im bardziej się zbliżaliśmy to zima, w końcu pora roku rodzaju żeńskiego, prezentowała delikatną zmienność nastroju
a sam Śnieżnik na przywitanie też się trochę chmurzył
finalnie jednak zima ze Śnieżnikiem okazali się bardzo gościnną i atrakcyjną parą
a gdy na nas przyszedł czas i ruszyliśmy w drogę powrotną…
…zima była tak miła, że odprowadziła nas kawałek
umówiliśmy się, że trzeba będzie się częściej spotykać 😉
bo równowaga w przyrodzie musi być zachowana 😉