„kolejna zima a śniegu ni ma…” śpiewał klasyk w kawałku pt. „Nie lubię już Polski”. tak mi się to zawsze wgrywa przy okazji corocznej, ogólnonarodowej debaty o deficytach białego puchu w Rzeczpospolitej. a w tym gra już długo, bo matka natura reglamentuje śnieg w sposób wybitnie skąpy. doszło do sytuacji żeby go ujrzeć, trzeba migrować wysoko w góry. no to wyemigrowałem.
ale po kolei.
16 dniowy urlop świąteczno-noworoczny chylił się ku końcowi. mijał trwając celebrą beztroski. akcenty były równomiernie rozłożone w sferach rodzinno-towarzysko-gastronomicznych. pełna harmonia zaczęła jednak szwankować. im bliżej było do momentu powrotu do trybu roboczego, coraz bardziej dokuczało poczucie, że czegoś tutaj brakuje. jak inaczej określić urlop, w którym najbardziej ryzykownym zagraniem było wzięcie trzeciej dokładki sałatki z majonezem? a najbardziej ekscytująca wyprawa w teren zakończyła się robieniem babek z piasku na plaży? wszystko w warunkach wszechogarniającego braku zimy. paradoksalnie martwiło mnie to, że nie było nawet pory monsunowej, która w Sz zastępuje zimę. to wszystko było jednak tylko niewinnymi rozterkami o doczesności. bo oto nadszedł moment gdy soszjal media doprowadziły do egzystencjalnego trzęsienia Ziemi. bo jak można nazwać ciągłą stymulację fotosami z pięknie zaśnieżonych gór, gdy jesteś na to mentalnie nieprzygotowany? na początku je ignorowałem, próbowałem deprecjonować ich wartość. następnie było wyparcie. ale to nie działało. soszjal media torturowały mnie w najbardziej nikczemny i zwyrodniały sposób. nienawidziłem. do tego stopnia, że udzieliło mi się uczucie empatii dla tych wszystkich dyktatorów, którym arabska wiosna zmarnowała życie. iskrą, która spowodowała eksplozję była fota zachodu słońca znad Bieszczad, okraszona podpisem „sczeźnijcie lamusy”. adresowana do wszystkich frajerów z ekipy, którzy na nizinach pierdzieli w kanapy w katatonicznym letargu prozy życia. wtedy coś we mnie pękło. wstałem, wyszedłem i pierdolnąłem drzwiami. zdezerterowałem z życia rodzinnego. pojechałem szukać zimy…