ZAPISKI PEWNEJ PRZYGODY

mgła, mróz, letnie opony i koniec eski. w mniej więcej takiej korelacji okoliczności, doszło do zakończenia długiego ciągu logiczno-logistycznego. rozstrzygnięcia naszych planów klarowały się mocno nieprzejrzyście. bo oto trzech Śmiałków rzuciło wyzwanie przygodzie. wszyscy podekscytowani, wsiedli do samochodu i ruszyli ku przeznaczeniu. i tak mknąc ku temu przeznaczeniu, zostawiając za sobą wszystkie troski prozy życia, spakowani, uzbrojeni po zęby, czuliśmy że w końcu można zaczerpnąć swoje ja pełną piersią. jechaliśmy…

tylko nie wiedzieliśmy…gdzie. to była jedyna rzecz, której nie wiadomo było. tzn wcześniej już ustaliliśmy, że na południe i w góry. potem, że w Sudety. że jak się eska na dole mapy skończy to gdzieś pojedziemy. w prawo Izerskie i Karkonosze. proszę bardzo. prosto? góry Sowie zapraszają. to może w lewo? atrakcje wokół Kotliny Kłodzkiej kuszą.

no i tak sobie jechaliśmy. noc za oknem, na tylnym siedzeniu mapy wszystkich pasm Sudetów. negocjacje co do destynacji przebiegają dość siermiężnie, bo każdy sam nie wie czego chce. a kilometraż eski topnieje nieubłaganie. całe szczęście z decyzyjnego impasu wybawiła nas aura przedgórza Sudeckiego i pośrednio kolejki w zakładach wulkanizacji. W demokratycznych wyborach, ze 100% poparciem, zwyciężyła opcja pierwsze z brzegu. w wyniku pomiaru palcem na mapie wynik brzmiał…Rudawy Janowickie.

to był strzał w dziesiątkę. los rzucił nas z idealną precyzją w świat, który perfekcyjnie nadawał się jako bajkowa sceneria dla…leExpedition 😀

Rudawy Janowickie ugościły nas niezwykle serdecznie. to były piękne trzy dni. nadspodziewanie liczna liczba przygód i nagłych zwrotów akcji, zgromadziła spory materiał do opowieści w długie zimowe wieczory 😉 perełkami będą te o gościnności w Szwajcarce, gaszeniu pożaru lasu czy smakowych i gastrycznych właściwościach dziczyzny 🙂 ale po kolei…

stojąc u wrót Rudaw z kluczem do przygody w ręku byliśmy gotowi!
powróciły jednak decyzyjne rozterki…gdzie idziemy?
nasuwające się na pierwszy rzut oka przesłanki, były w kontrze do tego co dyktował nam instynkt.
więc aby zminimalizować prawdopodobieństwo czających się za rogiem niespodzianek…
sami wyznaczyliśmy kierunek, w którym to wszystko miało nieuchronnie zmierzać.
przez chwilę rozważaliśmy alternatywne rozwiązania.
jednak szacunek dla tradycji wędrowania zwyciężył.
zwiększająca się z wiekiem tolerancja dla wskaźnika komfortu powodowała, że na odpoczynek wybieraliśmy tylko najlepsze lokalizacje.
chwile relaksu sprzyjały momentom, na szukanie odpowiedzi na postawione pytanie o cel. czy powinniśmy pogonić za króliczkiem?
odpowiedź przyszła bardzo szybko. i brzmiała: inspiracja! to było słowo klucz.
wszystko stało się oczywiste. może poza technicznymi trudnościami 🙂
z racji, że sukces kroczy przed nami, to nie mogło się nie udać 😉
w nagrodę widoki zapierające dech w piersi 😛
potem już tylko czas dla fotoreporterów.
i smakowanie skonsumowanej przygody.
na koniec zakwaterowaliśmy się w najlepszym hotelu w okolicy.
wzięliśmy apartament prezydencki z widokiem 🙂
i godzinami rozprawialiśmy w strefie spa o przyszłości wszechświata i widokach na kolejne wyprawy 😉

P.S.

o tym wyjeździe może być jeszcze głośno. z racji że buszkrafting wchodzi już do mejstrimu, owe leExpedition zostało zarejestrowane w postaci filmowej. istnieją poważne przesłanki, że za jakiś czas pojawi się wersja reżyserska Czabana dokumentująca nasze dokonania i utwierdzająca nas w naszym przekonaniu jako legend buszkraftingu 😉