no to jesteśmy na półmetku ćwierćfinałów wszech mistrzostw. mistrzostw świata w harataniu w gałę 🙂 do tej pory to turniej czarnych koni i rzezi faworytów. moi faworyci nadal w grze. nasi panowie piłkarze znów je skopali. tak na smutno i obrzydliwie. wychodziło im jedynie kopanie się w czoło.
tyle z reporterskiego obowiązku co do mistrzostw. mam natomiast w zanadrzu reporterskie cacuszko 😀 premierową relację z debiutanckiej wyprawy górskiej z Z. 🙂
tak w telegraficznym skrócie. jakiś czas temu przyszła poczta, że reaktywowany jest zjazd rodzinny H. no i tak oto całe nasze stado wyruszyło na przedgórze sudeckie z jasno sprecyzowaną misją. pierwsze to przedstawić Z. jako najmłodszego członka klanu i zsocjalizować z resztą Familii. drugi cel to góry. pierwsze nasze wspólne górskie uniesienia.
pierwsze założenie zakończyło się spektakularnym sukcesem. okazało się, że Z. nadaje na tych samych falach co reszta Rodziny i w mig znalazła z każdym wspólny język do gaworzenia 🙂 i wszystkim bardzo dziękujemy za tak serdeczne przyjęcie!
drugi cel okazał się trudniejszy do osiągnięcia. Sudety nie były gościnne i oponowały. dostępu do nich broniła pora monsunowa. musieliśmy pogodzić się z tym, że Wielka Sowa, pierwszy tysięcznik Z. będzie trudny do zdobycia w takich warunkach. Ślęża, która miała zostać skonsumowana w ataku aklimatyzacyjnym, też nie zachęcała strasząc załamaniem pogody i chorobą wysokogórską. i właśnie o tym będzie ta historia 🙂
góry się z nami droczyły. wrota Sudetów były otwarte na oścież, ale nie zachęcały do wejścia
w skupieniu i pełnej gotowości, cierpliwie czekaliśmy na okno pogodowe
niestety to był czas, wiejących nam w twarz, niesprzyjających wiatrów
okazało się, że nie zawsze droga w góry usłana jest kwiatami
Z. miała czas by całą sytuację w której się znaleźliśmy, wnikliwie przeanalizować, zrozumieć i zaakceptować
wtedy przeszliśmy płynnie w tryb rekreacyjny i rozkoszowaliśmy się wszechogarniającym balansem 🙂
nie zrezygnowaliśmy jednak i nie porzuciliśmy planów osiągnięcia czegoś ambitnego w terenie. i tak oto wspięliśmy się i sprawnie sforsowaliśmy szyki obronne niezdobytej dotąd twierdzy Srebrna Góra
zdobywanie odbyło się w sposób bardzo kulturalny, z poszanowaniem dobrego wychowania, a samo zwycięstwo militarne nie zostało okraszone, żadnymi ofiarami 🙂
widok szału nie robił, ale rekompensował to fakt że Z. ustanowiła swój sportowy „personal best” na przyzwoitym, jak na jej kategorie wiekową, 686 m npm. 😀
ale największym sukcesem i nagrodą był nasz wspólny czas. to że każdy dzień jest niesamowitą przygodą i przed nami przyszłość pełna takowych :*
P.S.1 w trakcie wyjazdu, jakżeby inaczej, została zachowana równowaga w przyrodzie i osiągnięta duchowa nirvana 😀
P.S.2 z racji, że zbiegł się zjazd z dniem Ojca, popełniony został ten autoportret
pt. „Tadek & Son & The Family” 🙂