w pewnym sensie to narodziła się nowa świecka tradycja. oto po sukcesie między-urodzinowej, kwietniowej wyprawy w stylu siti-brejk w Wenecji rok temu, postanowiliśmy kontynuować ten trend. tym razem nasze małe stado wyruszyło do Budapesztu.
Czemu tam? Bo Czaban mówił, że fajnie, ładnie i tanio. Bo mają tam wszędzie to co lubię bardzo czyli gulasz, gulaszową i ostre papryczki. Mają pomnik Małego Księcia. No i odkąd za małolata zacząłem się piłką kopaną interesować, wyobraźnie mą rozpalały historie o złotej jedenastce z Panem Puskasem na czele. A duch owej podobno nadal unosi się nad tym miastem.
No i się generalnie nie rozczarowaliśmy się. Było fajnie, ładnie, z racji włączonego trybu ol inklóziv nie koniecznie tanio. Gulasz i gulaszową okraszone papryczkami żarłem wszędzie gdzie się da. Potwierdzam, mają na ten temat pojęcie 🙂 no i biorąc pod uwagę, że od dziesięcioleci ich drużyna gówno znaczy, wszędzie rzuca się w oczy, że jednak tęsknią za prehistorycznymi czasami, kiedy to ich jedenastka lała wszystkich na świecie. i do tej pory ma opinię jednej z najlepszych w rankingu na reprę wszechczasów w historii piłki kopanej.
minusy naszej wyprawy: piździło straszebnie, madziarskie piwo szału nie robi i nie wpuścili mnie na stadion Pana Puskasa.
ale po kolei…
Budapeszt czas zacząć!
Panie, Panowie. Buda na lewo, Peszt na prawo.
Przed zwiedzaniem warto się zorientować u tubylców co, gdzie i za ile…
…i wrzucić coś na ostro.
Potem zostaje już tylko efektywne zwiedzanie dniami..
…i nocami.
Miasto prześwietliliśmy dokładnie z każdej strony…
…nawet w negatywie.
Mały Książę nie miał szans by się ukryć.
generalnie wyszło Buda Love Peszt 🙂
Kategoria Perełki: skromny mural upamiętniający historyczny wpierdol 6:3 na wembley w ’53. Niestety nie znalazłem drugiego takiego upamiętniającego równie historyczny wpierdol 7:1 w rewanżu w ’54
i na koniec kategoria: „a teraz coś z zupełnie innej beczki” 🙂