LAST DANCE

bywały tutaj dłuższe pasma twórczej posuchy. marne to wytłumaczenie, ale zawsze jakieś alibi. takie na szybko i na odczepnego sklecone. by oszczędzić czytelnikom żałosnych tłumaczeń o przyczynach półrocznej impotencji twórczej. z samym sobą sobie to wyjaśniłem. chyba. w każdym razie obiecuję poprawę. takie noworoczne postanowienie 🙂

na przeprosiny retrospekcja listopadowej włóczęgi. i powrót w to samo miejsce. takie spięcie klamrą kilku miesięcy pustki w kalendarium. ale nie uprzedzajmy faktów…

listopad i długi weekend to od lat klasyka gatunku. termin zaznaczany w kalendarzu rokrocznie przy planowaniu urlopów. zawsze i na czerwono. zawsze z tą samą adnotacją: leExpedition! tym razem nie mogło być inaczej. no i nie było. nawet wyszło jak zawsze.

utworzona grupa na fejsie…no to już nie te czasy gdzie królowała grupa mailowa…tak, tak trza iść z duchem czasu stąd ta grupa na fejsie. potem odsiew tych żądnych męskiej przygody Druhów, od tych żądnych mniej. albo żądnych, ale co nie mogą, co im się jednak nie chce, albo że to listopad i zimno. albo daleko. tych co już za starzy, żona nie pozwala, albo będzie rodzić, że praca, urlopu niet i inne bzdety. znak czasów gdzie młodość i spontaniczność zastępuje stetryczenie wędrownych obyczajów i przygodowy uwiąd starczy. ostatecznie, po ostrej życiowej selekcji, na starcie stanęło trzech śmiałków, zdeterminowanych by zmierzyć się z listopadową aurą i własnymi słabościami. Niezastąpiony Siwy, do którego jak do zawiszy czarnego, możesz zadzwonić o każdej porze dnia i nocy z pomysłem na wyjazd i odpowie Ci, że jedzie. Czaban, który jako nowy tata, potrzebował jak nigdy życiowego balansu i świeżego powietrza. i ja, niżej podpisany. dla którego to miał być wyprawowy „last dance”. tematu na chwilę obecną nie rozwijam, licząc że to chwilowe 😛

i tak oto w tak szacownym gronie mknęliśmy eską na południe, ku przygodzie. tradycyjnie nie wiedząc gdzie jedziemy. bo skoro już tą tradycją ma trącić to standardowo nikt trasy nie opracował bo: nie chciało się/nie miał czasu/nie chciał brać takiej odpowiedzialności na barki. decyzję tym razem podjęto przy kawie i hotdogu na końcu eski, gdzie już na pałę jechać nie wypadało. metoda beskidzka królowała w pełnej krasie. kulturalnie, bez awantur z zachowaniem bezkonfliktowości wygrał wariant satysfakcjonujący wszystkich…

…penetracja rubieży w wydaniu międzynarodowym podana z knedlikami i okraszona czeskim piwem!

ale zanim ruszyliśmy na front, trzeba było załatwić sprawy zaległe. pępkowe w intencji przyszłych pokoleń, które przejmie pałeczkę sztafety ku przygodzie.

z tego też powodu poranek przypominał bardziej piknik pod wiszącą skałą niż mobilizację przed poważną akcją górską

do mobilizacji oczywiście doszło chwilę później, o czym świadczy profesjonalna fotka owych Dżentelmenów w nienagannej pozie

kolejny dowód gdzie mobilizacja przekuta została w czyn, a na wietrze załopotały sztandary z hasłem: trzeba iść!

jedną z pierwszych podziwianych atrakcji po drodze, był kunszt tamtejszych leśników i sposób jaki uhonorowali osiągnięcia krystiana ronaldo 😉 a może beckama z czasów MU?

potem już tylko balansowaliśmy na granicy stanu upojenia wędrówką

byliśmy w szczytowej formie

przy okazji nieśmiało zasugerowałem, że skoro jesteśmy w okolicy to w dobrym tonie, byłoby poszczytować najwyżej jak się da

jednak atrakcje i możliwości jakie roztaczały przed nami czechy, były nie do przelicytowania

konsumpcja i celebra owych lokalnych atrakcji przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych

poranek przyniósł jednak moralnego kaca. atmosfera była gęsta. decyzja o dalszym losach wyprawy stanęła niczym ość w wąskim gardle

pytań było zdecydowanie więcej niż odpowiedzi

ale w gąszczu miotających nami rozterek była tylko jedna słuszna…atak szczytowy!

atak przeprowadzony w brawurowy sposób, wariantem okrężnym i w stylu alpejskim zakończył się tradycyjnie spektakularnym sukcesem 🙂

ustanowiono przy tej okazji kilka indywidualnych osiągnięć m.in. pierwsze wejście na Śnieżkę ever, pierwsze wejście w jednym sezonie dwa razy ( przy tej okazji gorące buziaki dla Z.) oraz pierwsze w historii wejście w tym samym sezonie na Śnieżkę i nie wejście na Śnieżnik 😛

sukces rodzi kolejny sukces mawiają. poczucie spełnionego obowiązku rzuciło światło na kierunek, w którym mieliśmy dalej podążać, a wszechogarniająca duma z naszej zajebistości tylko nas w tym utwierdziła

kontynuacja celebry, rozkoszując się przy tym smakami oferowanymi przez sąsiadów, była godną nagrodą

niejako w gratisie dostaliśmy gwarancję niekończącej się radości z tego co najważniejsze

owe leExpedition nauczyło nas, że nie każda droga na szczyt jest warta świeczki

a perspektywa z dołu może być niekiedy bardziej ciekawa

i tym pseudofilozoficznym akcentem zakończmy na dziś 🙂