Ostatnio, streszczając tu me obnażanie na łonie przyrody, miałem lekki wyrzut twórczego sumienia. Że jestem stronniczy w stosunku to pór roku. Relacjonując na gorąco, o pierwszej randce z zimą, jedynie zająknąłem się o pierwszym flircie z jesienią w tym sezonie. Sumienie gryzło słusznie, bo powodów do tego było przynajmniej kilka. Po pierwsze, nie przyzwoicie jest kisić na dysku, zbyt długo, zapisku zacnej wędrówki. A ta była w czasie gdy po abdykacji lata, jesień jeszcze nie zdążyła się dobrze umościć na tronie. Przewinienie było tym większe, że chodziło o wędrówkę górską. Formę uprawianą rzadko ostatnimi czasy, wiec tym bardziej pieczołowitego potraktowania wymagającą. No i w eksperymentalnym składzie, co było tutaj najbardziej kluczowe.
Wypad był wyjątkowy w swojej wyjątkowości, ponieważ był to pierwszy terenowy zjazd zarządu formalnie nieformalnej grupy Top Of The Top. Statut grupy jest ściśle tajny. Zdradzając jedynie rąbka tajemnicy, jej charakter to połączenie loży masońskiej z lożą szyderców. Trudniącą się implementacją idei hedonistycznych w filozofii kultu pracy jednej organizacji o charakterze kapitalistycznym 🙂 Z racji, że zarząd operuje na co dzień w różnych rewirach Rzeczpospolitej, na miejsce zbiórki i przygody wybrano lokalizacje najbardziej logistycznie do tego przystającą. Niestety przed samym wyjazdem 1/3 zarządu zaniemogła przestawiając wiarygodne usprawiedliwienie. Szczęście, że reszta miała niezbędne kworum by ruszyć ku przygodzie. W celach podbicia frekwencji i poszerzenia intelektualnych horyzontów, w pewnym momencie do składu na miejscu dołączyła mocna reprezentacja lokalnych autochtonów, przedstawicieli mego klanu H.
Z racji, że górskie wędrówki zaczynają się zazwyczaj z dołu, tutaj poszliśmy o krok dalej by zgłębić ten temat…
Wyprawa miała konotacje służbowe wiec niejako nie uniknęliśmy rozmów na temat rozwiązań mogących usprawnić pewne procesy.
Pojawiły się pomysły i światełko w tunelu.
W realizacje należało jednak włożyć sporo energii.
Przyświecał nam cel przygotowana cholernie dobrej strategii.
Niestety rano wyszło, że nie wszystkie koncepcje są takimi jakimi zakładaliśmy, że będą 🙂
Zderzyliśmy się z betonem poranka i dziurawy plan siadł.
Pozostało wrócić do pierwotnych założeń i ruszyć przed siebie ku przygodzie.
Ta okazała się wyborna i miała przepyszny smak.
Przy okazji cele sportowe zostały zrealizowane wzorowo.
Szczytowaliśmy najwyżej jak się da, przy okazji patrząc z optymizmem na kolejne wyzwania.
Z niższej rangi szczytowań mieliśmy nie mniejszą satysfakcję.
Jak również z momentów przeznaczonych na regenerację i planowania strategii na kolejne etapy.
Taaak…Sowie…to był dobry wybór 🙂
W ramach podbicia walorów estetycznych powyższej relacji, kontemplacyjny widoczek o lekkim zabarwieniu romantycznym.
Kontemplacyjny widoczek numer dwa.
Kontemplacyjny widoczek numer 3 z Dżonem w roli głównej, który dzielnie i godnie znosił rolę pierwszoplanowej twarzy wyprawy. Tutaj w pozie oczekującej…
…aż Kawaleria nadciągnęła! Razem z artylerią! Z rodziną najlepiej na zdjęciu mawiają. Ale nie tym razem.
Dyskursom na temat losów świata, tego wieczora nie było końca.
Poranek był, niestety z gatunku „Stary jak ty zaparkowałeś ten namiot?”
Do tego okazało się, że lokalne przepisy nie są przyjazne wędrowcom, dlatego nie pozostało nam nic innego…
…jak ruszyć dalej dźwigając na barkach brzemię losu swojego.
Bo jak mawiał klasyk trzeba iść.
Na koniec pamiątkowa fota w celach reporterskich, wieńcząca trawers Gór Sowich, zarazem zapowiadająca kolejne edycje zlotów Top Of The Top.